Wydawałoby się, ze bliższa jest nam Ukraina. To ona walczy o niepodległość i suwerenność. To i w naszym interesie jest, aby ona wygrała. Gdzieś tam w oddali kolejne palestyńskie dziecko traci rodziców, kolejne dzieci głodują, kolejne dzieci stają się kalekami na całe życie albo giną w mękach, ale nas to nie dotyczy. Oni są daleko, Ukraina jest bliżej. To przecież Izrael się broni, jak i Ukraina, ale to są dwie różne sprawy, dwie różne wojny. A przecież na każdej wojnie giną ludzie, na każdej są ci którzy głodują, którzy cierpią, ci którzy będą odczuwać traumę do końca swoich dni. Choćby ich żywot miał być szybko zakończony pod ostrzałem jakiejś broni albo trwał aż do późnej starości. Ta trauma nawet jeśli minie czas, jeśli pokryje się kurzem, nigdy nie zniknie. Zostaje niczym blizna, która nigdy nie traci swojego koloru. Jest czymś, o czym chce się zapomnieć za wszelką cenę, ale to niczym piętno zostaje wyryte na duszy do końca dni tego świata. Ale to nie nasza wina, w końcu nie my nacisnęliśmy spust.
(...) Powyższa treść to tylko część artykułu. Aby przeczytać całość i uzyskać dostęp do źródeł należy się zalogować
Poniżej przydatne linki: Techniczne możliwości Polskiego Fejsa
Łukasz
Całe szczęście zdaje się, że świat jednak prawidłowo postrzega konflikt izraelski i chyba już mało kto jednoznacznie opowiada się po izraelskiej stronie, szczególnie po śmierci polskiego wolontariusza. Trudno zrozumieć, dlaczego Izrael wchodzi w buty nazistów w wielu swoich decyzjach i zachowaniach. Poruszająca jest ta historia żydowskiego dziecka przekazanego przez matkę przypadkowej osobie, i cała historia, szczególnie ten wątek z Sybirem. To powinno się wszystko dokładnie opisać, bo to są ważne wydarzenia, nie tylko dla rodziny, ale jako istotny element polskiej historii i tożsamości. Ja sam poznałem także takie historie, choć niepochodzące z mojej rodziny. Choć wraz z małżeństwem wpiąłem się w kilka niezwykłych życiorysów, jak choćby kuzyna dziadzia żony (też pochodzili z Kresów i cudem uszli z życiem), który był kapelanem polskiej dywizji pancernej pod Monte Cassino (przestawiony jest nawet na jednym z plakatów do filmu Czerwone Maki). Brat dziadka żony był – jak i on – dominikaninem, wchodził w skład grupy dominikanów, którzy zastąpili wczesniejszych wymordowanych przez NKWD ojców w klasztorze w Czortkowie. Ci wymordowani zakonnicy zorganizowali pierwsze powstanie antysowieckie na terenach polskich w 1940 roku (nieudane, zakończyło się wyrokami śmierci i wieloletniego łagru dla uczestników). Wieś, z której pochodził ów ojciec – Urban Szeremet – cudem uszła spod topora banderowskich siepaczy w 1944. Zaatakowali oni wieś w czasie, gdy przebywał tam oddział AK, o czym nie wiedzieli. AK-owcy odparli atak, a mieszkańcy wsi ewakuowali się bezpiecznie w kolejnych dniach. Wieś przestała istnieć, choć była szczególnym miejscem, gdzie kwitła kultura (teatr) i gdzie miało swój początek wiele powołań do stanu duchownego. Kiedy o. Urban wrócił tam w latach 70. był wstrząśnięty, po ukochanej wsi nie zostało nic, nie było znać nawet miejsc po domach (z wyjątkiem fundamentu dworu, który był murowany). Obszedł cały jej teren odmawiając Różaniec i postanowił sobie, że nigdy tutaj już nie wróci.